Dwa wielkie przykazania o miłości, a protesty uliczne
3 listopada, 2020
Ostatnia „decyzja”, czyli orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ochrony życia dzieci poczętych z wadami genetycznymi, która wywołała masowe uliczne protesty – osobną sprawą jest związek pomiędzy tymi dwoma kwestiami, którym nie chcę się tu zajmować, zwracając tylko uwagę, że decyzja Trybunału dotyczy rozumienia naszej Konstytucji podpisanej przez prezydenta Kwaśniewskiego, w obronie której (rzekomo) protestowano jeszcze niedawno, a dziś nagle się okazuje, że jest ona „be”… – jest dobrą okazją do zastanowienia się nad naszym myśleniem dotyczącym wartości i tego, kim jesteśmy.
W niedzielę czytaliśmy fragment Ewangelii św. Mateusza o „największych przykazaniach”:
Faryzeusze zaś, gdy usłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem. A jeden z nich, znawca Prawa, zapytał, wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie jest w Prawie największe? A Jezus mu powiedział: Będziesz kochał Pana, swego Boga, całym swoim sercem/uczuciami, całą swoją duszą i całą swoją myślą. To jest pierwsze i największe przykazanie. Drugie zaś, podobne temu, to: Będziesz kochał swojego bliźniego tak, jak samego siebie. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i prorocy” (22,34-40).
Najpierw warto zwrócić uwagę na istotę przykazania – „polecenia, rozkazu, nakazu, przykazania, przepisu”. Otóż to! Przykazanie nie tylko jest rodzajem polecenia („będziesz kochał…”, zakazu: „nie zabijaj”), ale także „przepisu”. Jako takie, „przepis na coś”, ono informuje nas, że – postępując zgodnie z danym przepisem – osiągniemy taki, a nie inny (pożądany lub niepożądany) skutek (zob. na przykład „budowa domu na skale i piasku” – 7,24-27). Jezus zatem nie tylko nakazuje, ale informuje i przestrzega: jeżeli będziesz tak (a nie inaczej) postępować, takie (a nie inne) będą skutki tych twoich czynów i wyborów.
I o tym mówi w drugiej części największego przykazania „Będziesz kochał swojego bliźniego tak, jak samego siebie”. Oznajmiając nam i ostrzegając – nie tylko nakazując – że bliźniego swego będziemy kochać tylko tak, jak kochamy samych siebie! Zatem w mojej relacji do drugiego człowieka – bliźni, to ktoś podobny do mnie, ktoś, kto żyje obok mnie (def.: podobny, spowinowacony, krewny; każdy człowiek) – będę postępował tylko tak, jak traktuję siebie samego: dobrze lub źle… Miara jest w nas.
Problemy zatem są dwa. Pierwszym jest sama miara: „dobrze lub źle” – mogę ją stosować lub nie, „prawo Kalego” jest niestety łatwiejsze i powszechniejsze. Drugi problem jest o wiele bardziej złożony, chodzi bowiem o owo „dobrze” i owo „źle”. Co one oznaczają? Kto decyduje o tym, co dobre lub złe? Hasła głoszone na demonstracjach, ale również znane dzięki internetowi, są jasne: „to ja decyduję o tym, co robię”, „nikt mi nie będzie mówił, co mam, czy co mogę zrobić z moim ciałem!…” („róbta, co chceta” w różnych odmianach, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś by się upierał, że hasło to jest za wolnością…). W sumie racja. Dlaczego ktoś miałby się wtrącać w moje życie. Abyśmy byli podmiotami, osobami ludzkimi, z definicji powinniśmy postępować w sposób wolny, niczym nieskrępowany. Ale doskonale wiemy, że tak na świecie nie jest, i nie chodzi li tylko o ograniczenia czysto fizyczne: nie mogę nie oddychać, nie mogę nie jeść, nie spać, nie możemy latać etc. Ale również nie możemy czynić krzywdy drugiemu człowiekowi, naszemu bliźniemu – to jego wolność wyznacza bowiem granicę mojej wolności – w tym momencie nie ma jeszcze „miłowania bliźniego”, ale są za to inne słowa Pana Jezusa: „Wszystko więc, co byście chcieli, aby ludzie wam czynili, to i wy im czyńcie; takie bowiem jest Prawo i Prorocy” (7,12).
Problemem zatem jest pytanie stare jak świat: „kto jest moim bliźnim?”. I tu odpowiedź Jezusa z przypowieści o Samarytaninie była jasna nawet dla chcących Go pochwycić na jakimś nierozważnym słowie „elitach żydowskich”: „ten, kto potrzebuje twojej pomocy” (Łk 10,30-37). Czy dziecko poczęte, chore potrzebuje naszej pomocy? – oczywiście, że tak; inni będą uważać jednak, że bardziej pomocy potrzebuje kobieta nosząca to dziecko w swoim łonie. Skąd ten spór? O co w nim chodzi?
Spójrzmy w przeszłość, do czasów, gdy państwa dbały o „jakość życia” swych obywateli (cóż za rewolucyjne określenie…). Wszystkie przepisy prawa oparte na Dekalogu oraz wypracowane w republikańskim Rzymie miały za zadanie takie określenie relacji międzyludzkich na poziomie członków społeczeństwa, by panował ład i spokój. Tylko w ten sposób dane państwo – jakikolwiek organizm społeczny – mógł przetrwać. Anarchia z istoty jest wyrazem zamętu, niepokojów, destabilizacji, i używamy tego słowa na określenie wszelkich kryzysów w grupach mniejszych lub większych. By jakkolwiek organizacja mogła przetrwać, musi dbać o zdrowie swych członków, niemożliwe jest funkcjonowanie danej organizacji społecznej i nienarażenie jej na podbicie przez inną organizację, gdy życie ludzi w niej jest nędzne – przykładem tego jest starożytny Rzym u schyłku z jego rozwiązłością, czy społeczeństwa zachodu Europy z ich nihilizmem i permisywizmem, które są bezradne wobec skuteczności muzułmanów („Zostało utuczone bowiem serce tego ludu. I z trudem usłyszeli uszami, a swoje oczy przymknęli”; Mt 13,15). Stąd też prawo państwowe tworzone w trosce o zdrową rodzinę – bo tylko taka wychowa zdrowego/pełnoprawnego człowieka – utrudniające przeprowadzanie rozwodów i chroniące życie. I jeśli tak było za czasów PRL i jeśli tak było w III Rzeszy, nie oznacza to ani resentymentu za tamtymi czasami, ani faszyzacji obecnych rządów – tylko raczej „przestawienie wajchy” w sposobach rządów nad światem, nad którym panowanie nie dokonywa się już zbrojnie, tylko przez wyprowadzenie całego przemysłu do Chin i demoralizację bezczynnej ludności i całych narodów.
Ustanawianie praw chroniących życie, od poczęcia do śmierci, ma jeszcze inny wydźwięk – nawiązujący właśnie do „zwrotności/miary” przykazania miłości bliźniego. Jeśli chciałbym być „dobrze kochany”, to nie tylko nie chciałbym, abym był nieuczciwie wynagradzany za moją pracę, abym musiał obawiać się nieprzestrzegających zasad innych kierowców czy przechodniów, aby mnie ktoś nienawidził, kierując na mnie swoją agresję (jak dziś się dzieje – w 97% z tego, co widzimy, to skrajnie negatywne emocje wobec osób głoszących, czy nawet wystarczy, że mających odmienne poglądy), ale także – w wymiarze życia – nie chciałbym, czułbym się niepewnie (delikatnie mówiąc…), gdyby tylko z powodu poważnej lub nieuleczalnej choroby, depresji czy zaawansowanego wieku, ktoś poza mną decydował o moim życiu. A tak przecież dzieje się już chociażby w Holandii, gdzie starzy ludzie boją się pójść do szpitala, by ich dzieci bez ich zgody nie zadecydowały o ich uśmierceniu, lub gdzie pozwala się już na zabijanie dzieci chorujących nieuleczalnie czy nawet przeżywających depresję… Nie chciałbym, będąc poważnie chory, aby ktoś zadecydował za mnie, że ten czas już jest zbędny, bo – składam w tym miejscu konkretną deklarację… – uważam, że niezależnie od tego, jak bardzo ten czas byłby dla mnie trudny (i nie ukrywam, że nie palę się do czegoś takiego) to – jeśli tak by się zdarzyło chciałbym powiedzieć za Hiobem: „Jeśli z ręki Pana przyjęliśmy pomyślność, czemu niepomyślności przyjąć nie mamy?” (Hb 2,10). Czyli uznać w ten sposób, że także ten czas jest potrzebny, choć ani nie jest łatwy, ani przyjemny, ale skoro On tak chce, On wie lepiej… (tak jak się modlimy codziennie: „Bądź wola Twoja…”).
A tym, co gwarantuje taką troskę, jaką chciałbym być otoczony w tych trudnych momentach troskę o całe życie, nie tylko od jakiegoś momentu, i nie tylko o życie „zdrowych, młodych i pięknych…” – jest pierwsze przykazanie: „Będziesz kochał Pana, swego Boga, całym swoim sercem/uczuciami, całą swoją duszą i całą swoją myślą/umysłem”. To znaczy – nie tylko będziesz zaangażowany sercem w twoją relację z Bogiem, gdyż kochać można różne rzeczy, także swego psa, pieniądze, karierę czy przekonanie o byciu lepszym od innych… Nie tylko nie będziesz wygadywał głupot na temat Boga i wiary – które usłyszałeś od podchmielonego wujka na imieninach cioci lub od kolegów w pracy – lub powtarzał sensacji podawanych w telewizji czy na portalach internetowych, lecz będziesz poznawał swoją wiarę, nie poprzestając na książeczce do nabożeństwa od pierwszej komunii… Ale również będziesz kochał Go z całej duszy… A dusza to poważna sprawa (niezależnie od tego, jak w czasie listopadowym bywa traktowana), bo dusza to kwestia nieśmiertelności, w którą wierzymy. I to coś więcej, nieporównywanie więcej, niż ograniczone do tego ziemskiego życia i ludzkich pomysłów recepty „na szczęście”… To pierwsze przykazanie zatem mówi o tym, jak mam kochać samego siebie!
I to z tej perspektywy chciałbym, aby na nas patrzono i oceniano. Z punktu widzenia przelotnego kruchego ziemskiego życia pewne rzeczy nie mają sensu, także poświęcanie się dla chorego dziecka, czy znoszenie bólu, choroby, ułomności, rezygnacja z marzeń, planów, ludzkich radości i przyjemności… Choć przecież cenimy poświęcanie się dla drugich… Człowiek w swej historii rozważał i zastanawiał się nad celem swego życia, szukał jego sensu wobec przemijalności naszej natury. Kiedyś to nazywano mądrością-filozofią, dziś uniwersyteckie konstrukty mówią o etyczności kazirodztwa… Czy ostatecznym celem naszego życia ma być tylko przyjemność? Czy tylko to jest nasz cel?… W takim przypadku mielibyśmy duszę zwierzęcą, zgodnie z Arystotelesem, gdyż to zwierzę kieruje się przyjemnością i unika bólu. Czy my zredukowaliśmy siebie tylko do kogoś takiego? Czy to jest nasz jedyny horyzont? Czy dlatego zabrania się mówić o syndromie proaborcyjnym, zabrania się nawet ukazywać zdjęcia zabitych nienarodzonych; czy dlatego też dzień Wszystkich Świętych i dzień zmarłych (zaduszny) zamienia się na jakiś cudaczny „halloween”?…
Ps. A wracając do protestów i niezwykle gorących sporów ogarniających całe niemal społeczeństwo, warto zauważyć, że w przytoczonym fragmencie Ewangelii faryzeusze, ówczesna elita żydowska (rządzący), pytając o największe przykazanie, wystawili Jezusa „na próbę” (34). Oni wcale nie chcieli znać prawdy. Warto o tym pamiętać, nie żyjemy w społeczeństwie, które jest przejrzyste i prawdziwe, a tym bardziej taką nie jest polityka; zbiega się tu wiele interesów, których nawet nie jesteśmy świadomi, nie warto w imię interesów innych, których nawet nie znamy, nienawidzić sąsiada, którego spotykamy na co dzień. Gdy przyjdzie co do czego, to on nam może podać gorącą herbatę, wezwać pogotowie, odwiedzić nas – na pewno tego nie uczyni zaś Soros, Goldman Sachs czy inny Rockefeller…
o. Antoni Rachmajda OCD